niedziela, 26 maja 2013

Rozdział pierwszy

KAI


          Budzę się powoli.
       Z początku to, iż już nie śpię, w ogóle do mnie nie dociera, lecz senne wrażenie znika, gdy tylko obróciwszy się na plecy, uderzam dłonią o kant szafki. Samoistnie unoszę powieki, po chwili mrużąc je, nieprzyzwyczajony do jasności panujących w moim małym pokoju, w czasie kiedy jeszcze przed chwilą miałem jedynie ciemność pod powiekami.
       Wzdycham cicho, doskonale zdając sobie sprawę, że do oficjalnej pobudki zostało jeszcze trochę czasu, który będzie zapewne – jak na złość – zlatywał niemiłosiernie wolno.
       Gwałtownie unoszę się do pozycji siedzącej i przecieram dłońmi oczy. Aby zupełnie oprzytomnieć, wstaję i podążam ku łazience, by obmyć twarz zimną wodą. Wszedłszy, nie zwracam uwagi na lśniące białe kafelki na ścianach i podłodze oraz równie zadbane sprzęty. W prawym rogu ciasnego pomieszczenia stoi prysznic – tak samo czysty jak zlew i wiszące nad nim dokładnie wypolerowane lustro. Podchodzę do niego i przyglądam się postaci po drugiej stronie.
      Chłopak, a właściwie prawie mężczyzna, ma krótkie, ciemne włosy, jakby rządzące się własnymi prawami. Po długiej nocy rzucania się z jednego kąta łóżka na drugi, gęste pukle wyglądają na zmierzwione, ale po twarzy chłopaka można wywnioskować, że nie jest to nic nadzwyczajnego. Następną rzeczą, która od razu wpada w oczy, są gęste, równie ciemne brwi, teraz ściągnięte w skupieniu. Tuż pod nimi znajduje się para tęczówek o tak przedziwnym kolorze, iż on sam często zastanawia się, jak je opisać. Na pierwszy rzut oka wydają się całkowicie zielone, jednak po dokładniejszym przypatrzeniu się odcień przechodzi w brąz, a potem znów wraca do pierwotnej postaci. Niezwykłe oczy okalają wachlarze gęstych rzęs, których mogłyby mu pozazdrościć niektóre dziewczyny... w sumie właśnie to robiły.
        Przyglądam się jego męskiej, lekko prostokątnej szczęce z należytą uwagą, po czym przechodzę do wąskich, zaróżowionych warg oraz proporcjonalnego względem całej twarzy nosa. Nie da się ukryć – chłopak po drugiej stronie lustra jest przystojny, ale czy on o tym nie wie?
         Uśmiecham się najbardziej rozbrajającym uśmiechem, jaki posiadam, a przy ustach chłopaka w lustrze pojawiają się dołeczki. Zastanawiam się, co spowodowało to rozbawienie, lecz wtedy przypominam sobie, iż on to ja.
       Odkręcam kurek, a kiedy zimna woda wylatuje, wkładam dłonie pod nurt, układając je w coś, co mogłoby przypominać misę. Nabrawszy ciecz, schylam się nieco i zmywam zmęczenie z twarzy. Po oglądnięciu się raz jeszcze w lustrze, stwierdzam, że wyglądam dużo lepiej.
         Ruszam przed siebie w kierunku sypialni, gdzie idę ku metalowej, jak wszystko inne, szafie. Stoi przy skromnie wyglądających drzwiach na balkon, a tuż przed nią ustawiono łóżko z tak samo białą narzutą i poduszką do kompletu. Gdyby pomieszczenie było nieco większe, z pewnością wydawałoby się puste i niezamieszkałe, lecz jest ono małe i kwadratowe, więc niemal nie sprawia takiego wrażenia. Niemal.
      Otwieram drzwiczki szafy i wyciągam pierwszą lepszą koszulkę, a zaraz potem materiałowe czarne spodenki. W pokoju nie ma okien, więc spokojnie odziewam się w wybrane rzeczy i wkładam buty, po czym czekając na sygnał z głośników, z ociąganiem wychodzę na balkon. Powietrze jest tam letnie, ale równocześnie suche i jakby czegoś pozbawione. Lecz może akurat pod tym względem należy winić ciszę.
      Wpatruję się w milczeniu w sąsiadujący blok mieszkalny, bliźniaczo podobny do tego, w którym się znajduję, po czym przenoszę wzrok na mniejszą, kwadratową budowlę z dwiema salami treningowymi wewnątrz. Wzdycham, kiedy przypominam sobie o godzinie karkołomnych ćwiczeń, zaraz po śniadaniu. Nie to, że ich nie lubię. Nie sprawiają mi trudności, w sumie są dziecinnie proste, jednak wolałbym wykorzystać ten czas w nieco przyjemniejszy sposób.
       Kątem oka dostrzegam ruch po prawej stronie, więc zaintrygowany, zwracam się w tamtym kierunku. Ku mojemu zdziwieniu, zauważam kilkoro nastolatków wychodzących właśnie na balkony. Nie rozpoznaję nikogo z nich. Jestem zdezorientowany, gdyż najczęściej rekruci mieszkający w Centrum wolą spać jak najdłużej mogą, przez co w zamiłowaniu do wczesnych pobudek zostaję osamotniony. Wtedy przypominam sobie, że dziś jest Wyjście. Ci, którzy czekali na ten dzień z utęsknieniem, z pewnością nie mogli zmrużyć oka.
      Odwracam wzrok, nie chcąc tracić czasu na podziwianie niezbyt urodziwych nastolatek i zaczynam przyglądać się pasowi lotniskowemu, całkowicie wsuniętemu pod lewą ścianę jaskini. Skała ma kolor ciemnego brązu, przez cały czas oświetlają ją wielkie lampy umieszczone w sklepieniu jaskini. Staram się przypomnieć sobie choć jeden raz, kiedy zostały wyłączone, ale nic nie przychodzi mi do głowy.  
       Kiedy już chcę po raz kolejny przyglądnąć się najdalej oddalonemu budynkowi z dwiema odchodzącymi od niego rurami z mętnego, niesamowicie grubego szkła, słyszę sygnał wydawany z głośnika wiszącego w górnym rogu balkonu. Wraz z nim mój żołądek ściska się z podniecenia, a może ze zdenerwowania. Odganiam jednak od siebie to przedziwne uczucie i swawolnym tempem podążam do drzwi. Wszyscy rekruci mają – jak zwykle – piętnaście minut na przygotowanie się do śniadania. Wyszedłszy na korytarz, widzę sporą liczbę nastolatków, od czternastego do szesnastego roku życia. Większość zmierza w tym samym kierunku – ku windom - jednak ja idę przed siebie, aż trafiam przed drzwi z numerem sześćdziesiąt. Nie mam humoru, by odgrywać dżentelmena, więc wparowuję do środka, głośno trzasnąwszy za sobą drzwiami. Wciąż pogrążony we śnie chłopak jęczy coś nieporadnie skulony pod kołdrą, w czasie gdy ja pokonuję dzielący nas dystans kilkoma susami.
        - Wstawaj, Roger – rozkazuję, znudzony rutyną każdego poranka. – Wstawaj, bo nie mam zamiaru stać tutaj cały dzień.
      W odpowiedzi słyszę mruknięcie i niezrozumiałe bełkotanie. Wytrącony z równowagi, zostawiam przyjaciela w spokoju i wchodzę do łazienki. Mam szczęście, gdyż na zlewie odnajduję plastikowy kubek ze szczoteczką i pastą do zębów. Bez skrupułów wyrzucam jego zawartość na ziemię, po czym wypełniam go lodowatą wodą.
        - Na pewno tego chcesz? – wołam z tak samo małej łazienki jak moja. Z racji, że jako odpowiedź otrzymuję chrapanie uśmiecham się złowieszczo. – Tylko nie mów, że nie ostrzegałem.
          Chwytam za kubek i w mgnieniu oka pokonuję te kilka metrów, dzielących mnie od łóżka. Stanąwszy nad rozanieloną twarzą chłopaka, przechylam naczynie, przez co cała jego zawartość oblewa z pluskiem niczego nieświadomego Rogera.
          - Co jest, do cholery?! – wrzeszczy dziko, podrywając się z materaca.
         Śmieję się wniebogłosy, odchylając przy tym nieco głowę, po czym odkładam od niechcenia kubek na całkowicie przemoczoną narzutę. Nie muszę patrzeć na przyjaciela, by wiedzieć, że piorunuje mnie spojrzeniem.
       - Skoro chciałeś, żebym wstał, wystarczyło poprosić – burczy pod nosem, rosząc dłońmi wilgotną czuprynę.
         Patrzę na niego z niedowierzaniem i dzikim uśmiechem na twarzy.
        - Jasne, oczywiście. Ja jestem ten zły, który wtargnął do twojego pokoju nieproszony i z zimną krwią zmoczył ci idealnie ułożone włosy – śmieję się znowu, a przez twarz Rogera przemyka cień uśmiechu.
      - Nie żartuj sobie – karci mnie, po czym wstaje na nogi i zgina się w pół, najwyraźniej chcąc się rozciągnąć.
     Wywracam teatralnie oczyma. Roger zawsze lubił stroić sobie żarty ze wszystkiego, prawdę powiedziawszy. Gdybyś zwracał uwagę tylko na te jego brązowe włosy (zawsze ułożone w idealnym nieładzie) i ciemnoniebieskie oczy mógłbyś go wziąć za kogoś absolutnie niewinnego, jednak gdy skupisz wzrok na nieco krzywym nosie i szczupłej, podłużnej twarzy dostrzeżesz w niej coś zadziornego. W pewnym sensie właśnie z tego powodu jesteśmy przyjaciółmi – żaden z nas nie traktuje niczego na serio.
          Opieram się o metalową ramę łóżka, czekając na chodzącego w tę i z powrotem Rogera. Wydawał się nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Jęczę, zniecierpliwiony, ale chłopak nic sobie z tego nie robi i nadal krząta się po i tak małym pokoju.
            - Błagam, pospiesz się.
            - Kilka minut cię nie zbawi – odgryza się, nareszcie wyciągając z szafy identyczny strój jak ten, który mam na sobie. – Po za tym mam idealną wymówkę: „przecież dzisiaj jest Wyjście” – mówi, po czym oboje wybuchamy śmiechem.
         Roger odwraca się w moją stronę, wciąż uśmiechnięty, a w ręce trzyma wybrane ubrania. Macha dłońmi w moja stronę, a ja z początku nie wiem, co ma na myśli.
          - Nie możesz się odwrócić? – pyta, lekko zawiedziony moją niedomyślnością. Widząc, iż nadal nie pojmuję, wyjaśnia: - Potrzebuję trochę prywatności, nie uważasz?
            Kręcę z niedowierzaniem głową.
          - Roger, nie sądziłem, że jesteś taki nieśmiały. Ja – to już co innego. Ale w pewnym sensie masz rację. Każdy, kto przebywa w moim towarzystwie, odczuwa braki w samoocenie. No w końcu, popatrz na mnie. – Wskazuję palcami na siebie i posyłam mu pobłażliwe spojrzenie.
            Roger patrzy na mnie długo i z niedowierzaniem, po czym rusza ku łazience.
            - Idź do diabła – woła na odchodne.
            Słyszę, jak trzaska drzwiami, a zaraz potem daję ujście tłumionemu wcześniej śmiechowi. Jest głośny i choćbym chciał, nie mogę nad nim zapanować. Roger najwyraźniej słysząc go, warczy coś głośno, ale nic nie rozumiem, więc puszczam tą uwagę mimo uszu.
        Zanim się orientuję, brązowowłosy wychodzi z łazienki, ubrany i gotowy do ćwiczeń. Twarz ma rozciągniętą w uśmiech, a wcześniejsza uraza już znikła. Bez słowa zmierza do drzwiom, a ja podążam za nim.
           Na korytarzu nie zostało wielu rekrutów. Gdzieniegdzie pałętają się zagubione czternastolatki, ale to wszystko. Domniemam, iż znaczna część mieszkańców bloku udała się już do stołówki.
            - Co sądzisz o Wyjściu? – pyta nagle Roger. – Boisz się?
            Zaskoczony, wpatruję się w niego bacznie, jednak jego twarz nic nie zdradza. Wzruszam ramionami, kiedy dochodzimy do trzeciej od ściany windy.
          - Nie, raczej nie. Czego tu się bać? Jeśli potrafisz walczyć, nic ci nie grozi na froncie. Ty czy ja nie mamy powodów do obaw – odpowiadam, ale po chwili dodaję: – Ale jeśli obleciał cię strach, to może pozwolą ci zostać jeszcze jeden rok.
          Roger posyła mi kuksańca w bok i razem wchodzimy do pustej windy. Nie czuję się komfortowo wewnątrz tak małego pomieszczenia. Oszklona ściana z lustrem ani trochę nie pomaga mi zmienić zdania. Dopiero rechot przyjaciela zwraca moją uwagę. Zaintrygowany, zerkam na niego wilkiem.
            - A ciebie co tak cieszy? – bąkam.
      W ciemnoniebieskich tęczówkach chłopaka skrzą się dziwnie znajome ogniki, które, wraz z buńczucznym uśmiechem, sprawiają, że wygląda jak jeden z tych podnieconych czternastolatków pierwszego dnia po Wejściu. To wszystko wzbudza tylko moje zainteresowanie.
           - Wiesz, to nic... takiego – udaje mu się wykrztusić podczas salw śmiechu. – Po prostu jak już tak mówimy o tym Wyjściu, to wyobraziłem sobie niektóre łamagi tam, na górze. I... I pomyśl o, na przykład, tym ośle, Bertramie.. Myślisz, że co im zrobi? Popluska wodą?
           Wraz z ostatnim zdaniem wybucham nieokiełznanym śmiechem, który zlewa się z szalonym chichotem Rogera. Czuję, jak ból w brzuchu staje się coraz natarczywszy i wszechogarniający. Mimo to nie przestaję, a mój przyjaciel jest chyba tego samego zdania.
          - Myślisz, że... z tą jego przyjaciółką, Filią, będzie... inaczej? – dukam, wciąż nie mogąc się uspokoić.
            Roger nagle cichnie, jakby skupiony na czymś, od czego będzie zależało jego życie. Dziwię się.
           - Wiesz, można się z niej śmiać, ale ona nie jest taka zła. Co prawda nie należy do najlepszych, ale zła też nie jest – oponuje.
          Patrzę na niego takim wzrokiem, jakbym za chwilę miał go uderzyć z pięści, prosto w duży, nieco wykrzywiony przez ostatnią bójkę nos. Roger wyczuwa moją wrogość, więc od razu unosi ręce w geście kapitulacji i proponuje zmienić temat.
            Nienawidzę, kiedy ktokolwiek choćby wspomina o tej dwójce. Filia i Bertram to para kretynów nie potrafiących wykonać najprostszych ćwiczeń siłowych, w walce również polegają dość szybko. Oboje są w moim wieku i, niestety, również dzisiaj wychodzą. Nie chcę wiedzieć, dokąd ich wyślą; może tam, gdzie nikt ich więcej nie zobaczy. Bertramowi na pewno pasowałby basen z delfinami, myślę, parskając śmiechem, ale Roger tego nie słyszy. Chłopak zawsze kojarzył mi się ze zwierzęciem wodnym, które przez przypadek zabłądziło w podziemiach Centrum. Moją teorię potwierdzają ograniczone treningi siłowe i godziny spędzone w sporym basenie na tyłach budynku z salami treningowymi.
           Do zakwaterowania gdzieś Filii potrzebuję więcej czasu. W moim odczuciu jest tak nijaka, jak nudna może być dziewczyna z dobrym refleksem. Nieraz podczas walk prezentuje szybki unik, co wzbudza moją nadzieję, lecz zaraz potem coś się w niej hamuje i robotę musi dokończyć inna osoba z grupy.
           Ostatnio coraz częściej się zastanawiam, dlaczego musiałem trafić do drużyny właśnie z nimi. Przecież stworzono ich aż dwadzieścia jeden, a te dwie łamagi przydzielono właśnie tam, gdzie mnie i Rogera. Nie pojmuję tego. Co prawda w tłumie pięćdziesięciorga innych rekrutów powinni się jakoś wtopić, ale na razie niespecjalnie im to wychodzi.
          Unoszę znudzony wzrok, ale dwie metalowe, lśniące w migocącym wciąż blasku lampy i nakładające się na siebie płyty nie są nazbyt frapujące. Wzdycham z rozleniwieniem, potem opieram się o ścianę windy, która wydaje ciche zgrzytnięcie pod ciężarem mojego ciała. Zanim jednak choćby pomyślę o zmienieniu pozycji, zatrzymujemy się, a dzielące nas od podziemnego korytarza drzwi rozstępują się powoli. Roger ponagla mnie machnięciem dłoni, co kwituję niedowierzającym spojrzeniem. Chyba już się przyzwyczaił, bo odparowuje mi wzruszeniem ramion i wychodzi z windy nie czekając na mnie.
     Unoszę jedną brew ku górze, drugą pozostawiając na starym miejscu, co jest już, bodajże, zaprogramowane w mimice mojej twarzy.
           - Od kiedy to ty jesteś szefem? Czuję się zdradzony.
           Roger patrzy na mnie przez ramię.
           - Kai, dlaczego ty wszystko uważasz za żart? – pyta mnie, rozżalony.
        Dołączam do niego, po czym, tak jak on, wzruszam ramionami. Nie mam pojęcia, o co mu dzisiaj chodzi.
           - Ponieważ życie jest żartem – odpieram zdawkowo. - Zwłaszcza w Centrum.
          Brunet wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem, ale po jakichś kilku sekundach zdaje sobie sprawę, że nie zamierzam nic więcej dodawać, więc ruszamy przed siebie - ja o krok przed nim i tak całą drogę do stołówki.
           Pomieszczenie wydaje się być niewielkie przez zagracenie niezliczoną ilością stolików i krzeseł (cztery przy każdym z nich). Ściany wewnątrz są pomalowane na biało, a lewa niemal cała jest pokryta metalowymi urządzeniami, mającymi ułatwić podawanie posiłków. Stołówkę oświetla kilka energooszczędnych lamp.
        Zwracam się ku rzędom stołów, chcąc znaleźć nasze miejsce. Roger idzie w tym czasie po tace z jedzeniem. Staram się podążać za nim wzrokiem w tłumie, jednak pomimo wysokiego wzrostu nie udaje mi się zobaczyć niczego nad lasem różnokolorowych głów. Leniwie posuwam się z prądem osób, które, jak ja, dopiero co tu dotarły. Różnica polega na tym, iż ja wiem, którego stolika szukam.
       Kiedy dostrzegam zgarbioną sylwetkę Mylin, przyspieszam tępa, nie bacząc na protestujących rekrutów. Ona również mnie zauważa, więc kiedy dochodzę do stołu, przegania jakiegoś piętnastolatka chcącego zapewne zdobyć jej uznanie.
        Zawsze tak było. Mylin jest piękna, nawet ja to muszę przyznać, choć niechętnie. Ma długie, złote włosy, jak zwykle ułożone w leniwe fale. Nawet w tak mętnym blasku na ich powierzchni można dostrzec rozbłyski, które w pewnym stopniu są świetnym kontrastem do wielkich, jakby płynnych brązowych tęczówek, zajmujących niemal całą powierzchnię wąskiej, filigranowej twarzy. Sprawia wrażenie przyjaznej i wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, lecz tylko ten, kto raz doświadczył jej gniewu, wie, do czego jest naprawdę zdolna.
         - Kolejny adorator? – pytam, wskazując brodą na odchodzącego chłopaka, jednocześnie siadając naprzeciwko niej. Uśmiecham się zadziornie. – Sądziłem, że po Nolseyu będziesz rozpaczać nieco dłużej niż dwa dni.
        Mylin przewraca teatralnie oczami z niewiarygodnie długimi rzęsami, po czym chwyta po leżącą na środku blatu serwetkę i rwie ją nerwowo na symetryczne paski. Przypatruję się jej, zaciekawiony takim zachowaniem, jednak ta nie odrywa wzroku od swoich szczupłych palców, mordujących niewinną chusteczkę.
         Kiedy już mam otworzyć usta, kątem oka dostrzegam idącego do nas Rogera. W rękach trzyma dwie tace, uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Gdy nareszcie doczłapuje się do stolika, stawia z hukiem oba posiłki.
          - Czemu macie takie smętne miny? – pyta, jakby nie zauważył paskudnego humoru Mylin. – Dzisiaj w końcu się postarali!
         - Jak to? – Chcę wiedzieć, chociaż staram się sprawiać wrażenie obojętnego. Patrząc na brązowawą breję na talerzu, człowiek zastanawia się, czy jest sens udawać, że jest się głodnym.
          Roger chwyta pewnie widelec, a następnie nabiera nieco potrawy, która ląduje w jego ustach. Przez chwilę nadal wygląda na zaskoczonego.
          - To jest pyszne – zachwyca się. – Spróbuj, musisz spróbować!
        Podążam za jego przykładem, a kiedy mi również posiłek przypada do gustu, zatracam się całkowicie w smaku. Nawet nie zauważam, w którym momencie opróżniam talerz. Wszyscy troje wstajemy z krzeseł i, utorowawszy sobie drogę łokciami, wychodzimy ze stołówki. Na odchodne słyszymy kilka wyzwisk, jedno pada z ust Bertrama Donnowella.
         Nieco suchsze powietrze, z pewnością czegoś pozbawione, ocuca nasze umysły. Myślimy trzeźwiej, co przynosi kolejne pytania. Idziemy w milczeniu, a mimo to jestem pewien, iż myślimy o tym samym.
        Tak naprawdę nic nie wiemy o tym, co będzie po Wyjściu. Nic, prócz uzyskanych od opiekunów informacji. Spoglądam posępnie na szklane, grube rury po lewej stronie. Właśnie w jednej z nich opuszczę Centrum i wydostanę się na front. To właśnie ten tunel zaprowadzi mnie ku światłu, ku mojemu przeznaczeniu, lecz kiedy teraz o tym myślę, przyszły blask wydaje mi się fałszywy, jakby sztucznie mętny. Zupełnie jakby był tylko marną imitacją – czymś, co miało zastąpić ten prawdziwy cel, prawdziwe powołanie.
         - Bzdura – syczę nieświadomie na głos. Kręcę lekceważąco głową, gdy Mylin i Roger posyłają mi pytające spojrzenia.
         Sale treningowe są ogromne, wypełnione sprzętem i wyodrębnioną oszkloną sekwencją ze strzelnicą wewnątrz. Na dwóch równoległych ścianach wiszą drabinki, na środku wyznaczono wybieg o długości trzystu metrów, z kolei na górnych kondygnacjach umieszczono miejsca dla tych, którzy mogą przydać się na froncie jako obserwatorzy. Widzę płotki i arsenał broni, a za nimi wątłą, kobiecą sylwetkę zmierzającą w naszym kierunku. Dopiero teraz orientuję się, że większość rekrutów stoi za mną.
         Tymczasem do kobiety dołącza mężczyzna. Oboje mają z pozoru wątłe sylwetki i podobne stroje – białe koszulki i czarne spodnie. Wszyscy cofają się, jakby mogli nam zrobić krzywdę, chociaż w ich oczach trudno nawet doszukać się jakichkolwiek emocji; zupełnie jakby do wykonywanych czynności nie używali uczuć, jakby były zbędne.
         Włosy kobiety są jasne, niemal białe, a mężczyzny ciemne, pasujące do koziej bródki. Mają ostre rysy twarzy.
          - Dla wielu z was jest to ostatni trening – oznajmia z powagą opiekunka – co oznacza, że chcę od was uzyskać więcej niż kiedykolwiek. Dzisiaj nie będzie wielkich przemówień ani tym podobnych. Proszę was tylko o danie z siebie wszystkiego. Tym razem wybierzcie to, w czym czujecie się najpewniej.
       Kiedy kończy, rekruci kiwają zgodnie głowami i rozchodzą się w różnych kierunkach. Ja i Mylin ruszamy ku materacom, by po raz kolejny sprawdzić, kto wygrałby w walce wręcz, a Roger – jak zwykle – postanawia pobiegać. Zauważam, że na to samo decydują się Filia i Bertram.
      - Chodź, nie gap się tak – radzi Mylin cicho, po czym całą swoją uwagę skupia na wyborze odpowiednich ochraniaczy na ręce. Mam zamiar podążyć za jej przykładem, ale wtedy słyszę charakterystyczny wystrzał. Biegacze ruszyli.
         Odwracam się w kierunku trasy obiegającej całą salę dookoła, chcąc wypatrzyć Rogera. Biegnie w czołówce, razem z Filią, co nieco zbija mnie z tropu. Bertram wlecze się na szarym końcu. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, Roger zwalnia tak bardzo, iż wyprzedza go niemal każdy, na ogonie siedzi mu tylko przyjaciel Filii. Zastanawiam się, co to ma znaczyć, kiedy zauważam zmianę w jego twarzy – ma plan.
          - Mylin, lepiej na to popatrz – sugeruję. Dziewczyna bez słowa sprzeciwu pojawia się u mojego boku.
        Roger ledwo zipie, a raczej udaje, że ma problemy z oddychaniem. Sądząc po zaciętej minie Bertrama, chce prześcignąć bruneta, lecz wtedy ten wystrzeliwuje niczym rakieta. Prześciga każdego po kolei, zostaje mu tylko Filia. Razem z Mylin nie możemy powstrzymać się od śmiechu.
          - Teraz będzie dobre – zauważam, a Mylin mi potakuje.
       Roger zbliża się do Filii. Biegną ramię w ramię, oboje dają z siebie wszystko. Czuję, jak z nerwów zaciskam dłonie w pięści, a paznokcie wbijają mi się boleśnie w skórę. Mimo to nie odrywam wzroku od trasy. Roger już ma wysunąć się na prowadzenie, kiedy... upada. Słyszę, jak z ust Mylin wydobywa się cichy jęk.
      Wskazuję miejsce upadku przyjaciela głową, po czym razem z blondynką ruszamy ku niemu. Biegniemy, jak potrafimy najszybciej, jednak otoczka rekrutów jest szybsza i zamyka Rogera i Filię w ciasnym kole.
         - ... twoja wina! – słyszę, kiedy stoimy już przy najdalej wysuniętych osobach.
        Mylin wnika w tłum i przedziera się do czołówki. Idę za jej przykładem i rozpycham się łokciami, ale okazuje się to zbędne – nikt nawet nie zwraca mi uwagi. W normalnych okolicznościach skwitowałbym to wywyższającym się uśmiechem, jednak teraz jestem zbytnio przejęty. Dopiero po jakiejś minucie udaje mi się przedostać do wnętrza widowiska, gdzie na środku stoi Roger, a bardziej po boku, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek ją zobaczył, Filia.
         - Podcięłaś mnie! Zrobiłaś to specjalnie! – wrzeszczy brunet na całe gardło.
        Dziewczyna kręci z niedowierzaniem głową, po czym krzyżuje ręce na piersi. Wygląda na zaskoczoną oskarżeniami.
         - Skoro nie umiesz przegrywać, wymyśl chociaż wiarygodniejszą wymówkę – syczy, po czym stara się wycofać – wniknąć w tłum. I wtedy dzieje się coś niewiarygodnego – do wnętrza kręgu przedostaje się Bertram.
         - Filia! – woła zdenerwowany. – Wszystko w porządku?
       Dziewczyna nie odpowiada. Nie widzę jej twarzy, ale dostrzegam, jak z każdym podirytowanym ruchem jej ciemne, proste jak struny włosy związane w koński ogon poruszają się gwałtownie. Nie są tak lśniące jak włosy Mylin, ale są całkiem... no, ładne. Dopiero teraz widzę, że dziewczyna prawie dorównuje mi wzrostem.
      - Tak, najlepiej ucieknij, nie ma co. Daję ci jakieś trzy dni na froncie, więcej nie przeżyjesz – rzuca Roger. Doskonale wiem, że stara się ją sprowokować.
         Filia jakby sztywnieje na te słowa, ale zaraz potem znów się rozluźnia. Już chce odejść, gdy Bertram podchodzi bliżej Rogera. Dziwię się, jednak interweniuję natychmiastowo – staję pomiędzy nim a przyjacielem, wciąż ciskającym gromami w Filię.
        - To sprawa między nią a Rogerem. Lepiej się nie wtrącaj – nakazuję Bertramowi surowym, a jednak kpiącym tonem.
         Filia odwraca się w moją stronę i wpatruje się we mnie swoimi brązowymi oczami z zaciekawieniem i nieskrywaną wrogością. Ma wyraziste rysy twarzy i usta wykrzywione w zadziornym grymasie. Mimo to potrafię stwierdzić, że górna warga jest ładnie zarysowana. Ma drobny nos i wygięte w łuki brwi. Wszystko w jej twarzy w jakiś sposób ze sobą współgra, choć ona sama nie jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałem.
       - To również nie twoja sprawa, więc ty też się nie mieszaj się – mówi Bertram głosem obrażonego pięciolatka.
         Spoglądam przez ramię na Rogera, który kiwa głową. Na razie postanawiam jednak stać nieruchomo.
        - Przykro mi. Roger nie chce cię teraz widzieć, więc najlepiej będzie, jak odwrócisz się i odpłyniesz w siną dal na swoim delfinku. Jeśli będziesz na tyle głupi, a jesteś, możesz się spróbować do niego przedostać, ale wtedy obiecuję, że dzisiaj nie wyjdziesz ze względów zdrowotnych. Najwyżej poczekasz sobie kolejny rok – grożę mu z fanatycznym uśmiechem na twarzy.
         Bertram zerka ukradkiem na Filię, której twarz poczerwieniała z gniewu.
         - Daj spokój, Bertram – odradza przyjacielowi. – To tylko kilku dupków.
        Chłopak patrzy to na mnie, to na nią swoimi szarymi oczami. Uśmiecham się z triumfem.
       Nagle czuję, jak coś uderza w mój brzuch. Ból nie jest dokuczliwy, wręcz śmieszny. Patrzę na chłopaka z zażenowaniem tylko przez chwilę, po czym ciskam pięścią w jego plecy. Bertram pada na twarz.
        - Coś ty mu zrobił?! – wrzeszczy Filia i podchodzi jak najbliżej może. Roger staje obok mnie.
        - Ja? To on mnie uderzył. Cierpię – udaję, że tak się zapowietrzyłem, iż z trudem mówię.
     Widzę, jak dziewczyna coraz bardziej się przybliża, zacieśniając pięści, jakby szykowała się do uderzenia. Roger wychodzi przede mnie, chcąc zapobiec kłótni, a Mylin ucieka w tłum. Jestem pewny, że wypomnę jej to zachowanie jeszcze dzisiaj.
        - Ty dupku – kwituje sytuację Filia, co przelewa czarę.
        Nie mam już żadnych hamulców. Wiem, że temu, co nadchodzi, już nikt nie zapobiegnie.

~~~~

FILIA


        Przez chwilę stoję jeszcze w miejscu i gapię się w twarz Rogera, wyobrażając sobie, jak moja pięść jeszcze bardziej wykrzywia jego nos, paznokcie rozdrapują wargi i policzki, wpijają się w skórę, pozostawiając krwawiące rany. Ciekawe, czy pokazałby się tak na Wyjściu. Wielki Roger Peyton, przyjaciel Kaia Redge'a – pobity przez Filię Sharspike, dziewczynę, łamagę.
         - Ty dupku – obelgi same cisną mi się na usta, nie potrafię ich zatrzymać. Chcę to powiedzieć – chcę, żeby poczuł się poniżony, tak, jak ja czułam się codziennie przez trzy lata, odkąd weszłam.
         - No nie – warczy Kai, zupełnie wyraźnie. Mam wrażenie, że większość osób w tłumie wzdrygnęła się na ten dźwięk.
       - Ból już minął? Tak szybko? A może nadal „cierpisz”? - Normalnie nie powiedziałabym mu czegoś takiego, ale w tym momencie jestem tak wściekła, że nie do końca rejestruję to, co robię.
         Nie widzę ręki Rogera wędrującej w moją stronę, słyszę jedynie świst powietrza, ale to mi wystarczy. Odsuwam się w ostatniej chwili, a pięść Rogera zatrzymuje się w pustej przestrzeni.
          Zapada tak grobowa cisza, że mogłabym policzyć uderzenia serca.
        Kai pierwszy otrząsa się z letargu i wymierza we mnie cios – zbyt powolny jak dla mnie. Łapię jego rękę najmocniej jak potrafię i próbuję wykręcić. Zaskakuje go ten ruch, lecz szybko mi się wyrywa i uderza środkową częścią dłoni w mój policzek. Tym razem nawet ja nie potrafię uciec. Z początku nie czuję bólu, jestem zbyt rozjuszona, by cokolwiek zanotować i oddaję Kaiowi z liścia.
          Dziwnie jesteś bić Kaia. To trochę tak, jak chcieć przebić skałę piórkiem.
       Kai dotyka policzka, oszołomiony, po czym patrzy na mnie dziwnie, jakby dopiero teraz mnie dostrzegł. Wykorzystuję ten moment i pochylam się nad Bertramem, przewracam go na plecy i klepię lekko po czole i policzkach.
         - Bertram? - pytam. - Bertram, słyszysz mnie?
       Po braku odpowiedzi domyślam się, że stracił przytomność. Niewiarygodne, jak mocne potrafią być uderzenia Kaia. Jakby na zawołanie czuję mrowienie w prawej części twarzy, ale przynajmniej nie mam od niego zawrotów głowy. Można niemal pomyśleć, że chłopak się nade mną... zlitował.
      Wtedy słyszę za plecami rechot – z początku jakby stłumiony, potem narastający, by w końcu zabrzmieć w całej sali potężnym echem.
        - Widziałeś, Roger? - Poznaję głos Kaia. - Filia Sharspike mnie uderzyła. Walnęła mnie! Widziałeś? Ta Filia!
       Roger wtóruje mu salwami śmiechu, jakby to, że go walnęłam, naprawdę było zabawne. Wiem jednak, co zaraz się stanie – nie mogę jednak uciec, zostawić Bertrama.
       - Filia? - słyszę niewyraźny bełkot.
     Pospiesznie chwytam twarz Bertrama w dłonie i przyglądam się jej dokładniej. Z trudem uchyla oko podbite po spotkaniu z podłogą, ale poza tym nic mu nie jest. Roger i Kai nadal się ze mnie naśmiewają, ale wiem, że nie potrwa to już długo.
      - Bertram, musisz stąd uciekać – szepczę. - Odejdź jak najszybciej, zawołaj opiekunów, a potem uciekaj. Znajdę cię potem, obiecuję. Pomogę ci się podnieść, a gdy tylko wstaniesz, uciekaj.
       - Filia, co się dzieje? - Widzę, że zaczyna dochodzić do siebie, bo, naturalnie, od razu dopytuje się o mój policzek. - Co się stało? Kto ci to zrobił?
       - To nic takiego – nie spodziewałam się, że skłamię, ale dopiero teraz zaczynałam czuć siłę uderzenia. Trochę ścierpła mi szczęka. - Wstawaj. Liczę do trzech, potem odbiegniesz.
        Już mam zamiar zacząć odliczanie, kiedy czuję czyjąś dłoń na karku. Głos gubi mi się w połowie słowa „dwa”. Potem ktoś obejmuje mnie w pasie i odrywa od ziemi – jak przez mgłę dociera do mnie krzyk Bertrama. Jestem przyzwyczajona do długich paznokci, więc machinalnie chcę wbić je w ściskającą mnie rękę, jednak wtedy przypominam sobie, że rano obcięłam je z okazji Wyjścia. Cholera, myślę. Czuję na szyi oddech Kaia.
        Fakt, że mnie dotyka jakby dodaje mi adrenaliny. Nienawidzę Kaia – nienawidzę wszystkiego co z nim związane, zwłaszcza jego dotyku. Muszę coś zrobić, żeby mnie puścił.
       - Bertram, uciekaj! - wrzeszczę, a wtedy Kai wbija mi łokieć w brzuch, żebym się przymknęła. Kopię go po nogach i biję ramionami w pierś, jednak to nic nie daje. Staram się uspokoić, ale Kai cały czas tylko zaciska swoje paluchy na moim brzuchu za każdym razem, gdy wymierzam cios.
      Okej, skoro nie mam paznokci, to chyba muszę sięgnąć po broń ostateczną. Zginam się wpół najszybciej jak umiem (a potrafię być szybka) i gryzę Kaia w dłoń. Niezbyt przyjemny ruch, ale skuteczny, gdyż Kai krzyczy i rozluźnia uchwyt, a ja uciekam z jego objęć. Próbuję od razu zmusić się do biegu, lecz nie jest mi łatwo, ponieważ słyszę, iż Kai dochodzi już do siebie. Rozglądam się dookoła i widzę Rogera w zapaśniczym uchwycie z Bertramem. Nie trudno domyślić się, kto ma przewagę, mimo że po czole mojego przyjaciela spływają krople potu. Już mam ruszyć w ich kierunku, kiedy powietrze przecina dźwięk gwizdka.
      Od razu da się wyczuć zmianę – na sali zapada głucha cisza, Bertram i Roger zamierają w tym zapaśniczym chwycie i przekręcają głowy w taki sposób by móc jednocześnie przypatrywać się białowłosej opiekunce, która stanęła właśnie obok Kaia.
         Kobieta ma z reguły chłodną twarz, ale teraz wyglądała, jakby ktoś ją zamroził.
        - Drodzy rekruci – odzywa się po sekundzie milczenia – czy naprawdę wymagamy od was tak wiele? Czy naprawdę nie doceniacie naszej łaskawości? Daliśmy wam dzisiaj więcej luzu z okazji tego szczególnego dnia jakim jest Wyjście, a wy tak bezczelnie to zlekceważyliście. - Dopiero teraz widzę, że Kai nie odrywa wzroku od opiekunki. Pewnie jest zażenowany, że wdał się w bójkę z kimś takim jak ja czy Bertram i musi teraz dostać za to reprymendę. Jakoś nie jest mi go żal.
        Opiekunka odwraca się ku mnie i wtedy naprawdę się wzdrygam – gdyby oczy mogły razić prądem, jej z pewnością miałyby taką zdolność. Dobra, mogę trochę zrozumieć Kaia. Ale tylko troszeczkę.
       - A panowie? - To nie w porządku, ale nie mogę powstrzymać się od oddechu ulgi, gdy kobieta przenosi rażący wzrok na Bertrama i Rogera. Chyba zauważyli w jej źrenicach to samo, co ja, bo natychmiast odskakują od siebie i spuszczają głowy. Opiekunka wzdycha i podpiera się pod boki. - Kto zaczął?
        Już mam powiedzieć, że Roger i Kai, ale oni są szybsi. Wiedziałam, że to się stanie – Kai machinalnie łapie się za brzuch i zaczyna pojękiwać.
       - To Filia zaczęła, opiekunko – skarży się Kai jak małe dziecko. Nie wiem, czy śmiać się z jego głupoty, czy płakać nad tym, że kobieta chyba mu wierzy. - Najpierw podcięła Rogera podczas wyścigu, a później jeszcze mnie uderzyła! Chyba będę musiał odwiedzić higienistkę...
       - Uderzyłam w obronie własnej – mamroczę, ale i tak wszyscy spoglądają na mnie. Kai uśmiecha się triumfalnie ukradkiem, a ja żałuję, że nie ugryzłam się w język. To oczywiste, że teraz opiekunka uzna, iż nieudolnie kłamię, choć nic nie zrobiłam. To Roger sam się wywrócił, prawdopodobnie dlatego, że byłam na prowadzeniu i nie mógł mnie już dogonić. Pomimo całego zamieszania odczuwam pewien rodzaj satysfakcji – zawsze byłam szybka, ale jeszcze nigdy nie wygrałam wyścigu, bo ktoś mnie dekoncentrował. Dzisiaj z pewnością bym wygrała, gdyby nie idiotyczne zachowanie Rogera.
         Mam ochotę powiedzieć, że niektórzy ludzie po prostu nie potrafią przegrywać, ale wiem, że nic bym tym nie wskórała. Wolę skłamać i dać Bertramowi trochę czasu na ucieczkę przed tymi kretynami.
        - Rekrucie Sharspike – mówi opiekunka – czy to ty zaczęłaś całe to zamieszanie?
       - Tak – odpowiadam bez wahania. Bertram unosi brwi, a ja rzucam mu spojrzenie w stylu: „bierz nogi za pas, wykorzystaj to jako swoją szansę”. - Tak, to ja to zrobiłam.
        Uśmiech spełza z twarzy Kaia. Pewnie sądził, że będę się bronić – nie spodziewał się, iż przyznam się do zarzutu, by ochronić Bertrama. Widocznie mnie nie docenia.
      Opiekunka wzdycha ciężko i wskazuje na mnie ruchem ręki, bym do niej podeszła. Oznajmiam jej palcem, by zaczekała moment, a wnet podchodzę do Rogera i szepczę:
      - Jeśli choćby tkniesz mojego przyjaciela, przysięgam, że nie wyjdziesz dzisiaj z Centrum. Dopilnuję tego, więc trzymaj ręce przy sobie, gówniarzu.
       Nie chcę wiedzieć, jak na to reaguje – odchodzę i staję przy opiekunce. Po drodze trącam mocno ramię Kaia nawet na niego nie patrząc. Kobieta mówi do innych, że za nieposłuszeństwo drugi opiekun przeprowadzi z nimi dodatkowe ćwiczenia i przedłuży trening. Rozlegają się zawodzenia, a wtedy opiekunka każe mi przejść przodem i prowadzi mnie do swojego gabinetu na korytarzu. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam.
       Gabinet ma wymiary zbliżone do szatni przy salach treningowych. Po lewej stronie znajduje się przejście do sterylnej łazienki, takiej samej jak w każdym pokoju w budynkach mieszkalnych. Na środku umiejscowiono biurko, skromny fotel i dodatkowe krzesło – oprócz tych mebli nie ma tu w zasadzie nic ciekawego. Ściany i podłogi wyłożono nieskazitelnie białymi kafelkami, które aż biją po oczach; jedynie na okrągłym czarnym dywaniku przy biurku można bezpiecznie skupić wzrok. Opiekunka każe mi usiąść na krześle, a sama zajmuje fotel. Nerwowo splatam palce – zawsze tak robię, kiedy się stresuję.
        - A więc – wzdycha – dlaczego to zrobiłaś?
       Na moment zamieram, bo nie pomyślałam o tym, jak się wytłumaczę. Przyznając się do winy pragnęłam jedynie chronić Bertrama. Postanawiam więc pójść na łatwiznę i wyobrażam sobie, co Roger powiedziałby na moim miejscu.
         - Po prostu chciałam wygrać. - Wzruszam ramionami. Staram się nadać swojemu głosowi choć trochę emocji. - Widziałam, że mnie wyprzedza, dlatego podłożyłam mu nogę, to wszystko. Nie moja wina, że Kai zaczął się później znęcać nad moim... nade mną. - W ostatniej chwili rozmyślam się i decyduję, że nie wspomnę o Bertramie; opiekunka zaczęłaby pewnie zadawać pytania, a tego nie chcę.
       Kobieta powoli kiwa głową, nie spuszczając ze mnie lodowatych oczu. Gdy tak się na mnie gapi wygląda jak jakieś wygłodniałe zwierzę. Następnie zaczyna mi prawić wykład na temat mojego beznadziejnego postępowania, ale ciężko mi skupić się na jej słowach – martwię się o Bertrama. Czy zdołał uciec Kaiowi i Rogerowi? A może został na treningu? A jeśli tak, to czy te dwie świnie dały mu spokój?
       - … jeden taki występek i zostaniesz zawieszona na ten rok. - Dopiero to zdanie przykuwa moją uwagę. Ciężko mi zrozumieć to, co przed sekundą usłyszałam.
         - Że... że co proszę? - z trudem przechodzi mi to przez gardło. Jak to mnie zawiesi? Nie może mnie tu trzymać przez kolejny rok, ja muszę wyjść dzisiaj. Kai i Roger robią dużo gorsze rzeczy niż ja i jakoś nigdy nie są za to karani. Może jednak wzięcie na siebie odpowiedzialności za bójkę to zły pomysł... może za bardzo się poświęciłam dla Bertrama; w końcu nie mam obowiązku go niańczyć, mimo że się przyjaźnimy.
        - Dobrze słyszałaś – mówi kobieta, przymykając powieki.
      Nie wytrzymam już jej spojrzenia; muszę sobie wszystko poukładać. Nie mogą mnie zawiesić przez jedną bójkę, po prostu nie mogą. Na pewno powiedziała to tylko żeby mnie nastraszyć.
        - Mogę... ekhm... - chrząkam – już iść?
        Opiekunka milczy przez parę bolesnych sekund, po czym potakuje. Nie chcicałam zrywać się z krzesła w błyskawicznym tempie, ale samo tak jakoś wychodzi – wybiegam z gabinetu nawet się nie żegnając. Przemierzam korytarz szybko, ale nie na tyle, by serce biło mi jak oszalałe, a oddech przypominał krztuszenie się; staram się zachowywać w miarę spokojnie. Kiedy skręcam w bok, napotykam jakieś obce ciało. Zdezorientowana, instynktownie prę do przodu, na co odpowiada mi cudzy jęk i miękki łoskot – czymś zagłuszony, ale wciąż dobrze słyszalny. Rozglądam się i widzę przed (a może pod?) sobą niskiego wzrostu kobietę z wyrazem twarzy godnym Rogera. Jest starsza od opiekunki, ma małe wciśnięte w głąb czaszki oczka, jedną brew ściągniętą w geście niezadowolenia i wysuniętą do przodu spękaną wargę, jakby chciała mnie uderzyć, w czym przypomina mi Kaia lub jego tępego koleżkę. Narzuciła na siebie biały kitel – podobny do tego, który nosi nasza higienistka – i albo naprawdę jest niewyobrażalnie niska, albo to ja mierzę zdecydowanie za dużo jak na dziewczynę. Spoglądam jeszcze niżej i zauważam kilka kartonowych, szczelnie oklejonych pudeł, które pewnie wytrąciłam jej z rąk podczas zderzenia.
      - Przepraszam – mamroczę, po czym schylam się, aby podnieść pakunki. Są dość ciężkie, ale nie potrafię określić, co się w nich znajduje. Może jakieś papiery do wypełnienia z okazji Wyjścia? Zerkam na karteczkę przyklejoną do pudła. Drobnym druczkiem wypisano na niej wszystkie dane:
        Do: Centrum, budynek 3, gabinet 546
        Od: Jednostka 218
        Temat: operacja X99, for...
     Nie zdążam przeczytać reszty, ponieważ kobieta wyrywa mi pudła i układa na swoich drobnych dłoniach. Odbiega nawet nie dziękując mi za pomoc; ba, nawet na mnie nie patrząc. Orientuję się, że zmierza w kierunku gabinetu opiekunki, z którego właśnie wyszłam. Kusi mnie, aby podążyć za nią, ale wtedy przypominam sobie o Bertramie i znikam za rogiem korytarza prowadzącego na stołówkę. Cały czas myślę o tej paczce. Centrum, budynek 3, gabinet 546 – to dla mnie zrozumiałe, w końcu właśnie znajduję się w budynku 3, a numer gabinetu opiekunki to prawdopodobnie 546. Lecz nadawca... Jednostka 218... czy to gdzieś w Centrum? Nie znam takiej nazwy, nie wspominając już o operacji X99.
       Stołówka świeci pustkami, co uświadamia mi, że pewnie zaczęła się teraz druga godzina treningowa. Może powinnam wrócić i odrobić straconą godzinę z inną grupą, ale szybko z tego rezygnuję – opiekun na pewno już o mnie zapomniał, a kobieta będzie teraz zajęta tajemniczą paczką w swoim gabinecie. Poza tym, dziś Wyjście – każdy ma tyle na głowie, że pamięta tylko o własnych sprawach. Zmierzam więc do drugiego budynku mieszkalnego, gdzie ulokowano pokoje należące do Bertrama i mnie; w windzie też nie zastaję nikogo. Pukam do drzwi z numerem trzysta pięć gdzie spodziewam się zastać Bertrama, ale nikt mi nie odpowiada.
         - Bertram? - pytam, okładając pięściami niewinne drzwi. - Jesteś tam?
        Po kilku minutach czekania rezygnuję i wracam do windy. Gdy zjeżdża na sam dół, biegnę z powrotem ku sali treningowej, skręcam na jej tyły i wpadam do zawsze otwartej pływalni. Teoretycznie jest to część również przeznaczona do ćwiczeń, ale poza Bertramem i mną nikt tutaj nie przychodzi, więc często czujemy się, jakby to miejsce należało tylko do nas. Bertram spędza tu w zasadzie każdą chwilę pomiędzy treningami, posiłkami a ciszą nocną. Ja bywam tu rzadziej, zwykle przerwy pożytkuję na dokładny prysznic i dodatkowe biegi dookoła Centrum. Mój przyjaciel tak bardzo zadomowił się na basenie, że nawet dba o niego bardziej niż o własny pokój – myje podłogi, ściera kurze, znalazł tutaj również pełno tajnych skrytek, w których trzyma batoniki zbożowe podkradzione z jadalni (jedyny porządny posiłek serwowany w Centrum).
        - Bertram! - wołam ponownie, wchodząc do części sportowej.
       Basen jest naprawdę ogromny, przynajmniej według mnie. Ma około trzydziestu, może trzydziestu pięciu metrów i sześć pasów do pływania. Dalej znajduje się tylko przejście do szatni oraz opuszczonego od dawna biura wraz z magazynem. W całym pomieszczeniu unosi się intensywny zapach chlorowanej wody, dziwnie pasujący do ostrego, neonowego światła lamp. Zazwyczaj Bertram stara się sprzątać po sobie gdy tu przychodzi, bo „nie lubi pływać we własnym bałaganie”, jednak dzisiaj jakby o tym zapomniał – szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi. Jego ubrania leżą rozrzucone na wilgotnej posadzce, a tafla basenu trzęsie się, jakby coś zaraz miało się spod niej wykluć. Klękam na brzegu i rozchlapuję dłonią ciecz, malując na powierzchni drżące okręgi. Bertram już po chwili wypływa tuż obok mnie, żeby zaczerpnąć tchu. Od razu zauważam, że ma zaczerwienione oczy; jestem pewna, że to nie od chloru, gdyż mój przyjaciel spędza tyle czasu w wodzie, iż uodpornił się na tutejszą wodę. Podejrzewam, że to od płaczu, ale się nie odzywam – wiem z doświadczenia, że faceci nie lubią, gdy wypomina im się słabości.
        - Hej – mówi, odruchowo przecierając twarz, żeby ukryć pozostałości po łzach. Udaję, że nie zwracam na to uwagi. - I jak u tej opiekunki? Będziesz mieć jakieś... nieprzyjemności?
           Kręcę głową.
          - Nie sądzę. W zasadzie nic mądrego się nie dowiedziałam, chrzaniła coś tylko o łamaniu regulaminu, skandalicznym zachowaniu, bla bla. - Celowo pomijam to, co powiedziała na końcu; że mogę dzisiaj nie wyjść z Centrum. Nie chcę dodatkowo zamartwiać Bertrama, pewnie od razu zacząłby mnie wypytywać o szczegóły i się złościć.
           Zapada niezręczna cisza, aż w końcu Bertram nie wytrzymuje:
         - Dlaczego wzięłaś na siebie winę? Ci gówniarze, Kai i Roger... to oni powinni ponieść konsekwencje, nie ty. Ty nic nie zrobiłaś! - oburza się, a ja wywracam oczami. Bertram od zawsze próbuje mnie ochraniać, choć ostatecznie kończy się na tym, że to ja muszę go bronić. Kto wie, może to właśnie ten fakt sprawia, że nie poddaje się, jeśli chodzi o rolę mojego ochroniarza?
      - Spokojnie, rybko, nic mi nie jest – odpieram, nieco rozbawiona. To pewnie trochę wredne, że nazywam go „rybką”, skoro większość naszych przeciwników (prawie całe Centrum) woła na niego „delfinek”, ale jak na razie nigdy mi tego nie wytknął, więc nie zamierzam przestawać. - Owszem, zgodzę się, że te świnie powinny wysłuchać wykładu tej białowłosej jędzy, ale jeszcze kiedyś mi za to zapłacą. Zobaczysz.
         Uśmiecham się do niego, ale on najwyraźniej nie optymistycznego nastroju. Marszczę brwi.
        - O co chodzi? Coś ci zrobili po treningu? - pytam bez owijania w bawełnę.
       - Nie, nic mi nie zrobili. Trener miał ich cały czas na oku, po tym jak opiekunka cię wyprowadziła, ale... po prostu nie umiem się z tym pogodzić, okej? - Patrzy mi prosto w oczy, widzę ból w każdym calu jego twarzy. - Dlaczego im zawsze musi ujść coś na sucho? Nie rozumiem tego...
        Wzdycham ciężko.
        - Jeśli masz się użalać nad tym, jak ciężki jest los ofiary Kaia i Rogera, to wracam do swojego pokoju. - Podnoszę się do pionu jakby na groźbę, że naprawdę mogę sobie pójść. Bertram unosi brwi, zaskoczony. - No co? Mam dzisiaj w dupie Kaia, Rogera, Mylin, opiekunów, ogólnie wszystkich, bo dzisiaj jest Wyjście, Bertram. To nasz ostatni dzień tutaj i chciałabym go zapamiętać, bo nie wiem, co mnie czeka na górze - Przypominają mi się słowa Rogera: "Daję ci trzy dni na froncie, więcej nie przeżyjesz". A jeśli ma mnie spotkać coś bardzo złego, to pragnę mieć też jakieś dobre wspomnienia.
          - Nie mów tak – burczy Bertram. - Nic złego ci się nie stanie.
       - Skąd możesz to wiedzieć? - Splatam ręce na piersi. - Nie wiesz tego. Nikt tego nie wie. Więc, proszę, daj mi jakieś dobre wspomnienia z dzisiaj, nic innego od ciebie nie wymagam.
        Mierzymy się dłuższy moment spojrzeniami, więc nawet nie notuję momentu, w którym Bertram chwyta mnie za kostkę i ciągnie mocno w stronę basenu. Kołyszę się na piętach, a parę sekund później zderzam się z wodą. Jest to niemal bolesne – nie wiedzieć czemu przypominają mi się ciosy Kaia – ale i zarazem przyjemne, bo kiedy już moje ciało unosi się w płynie, czuję się lżej i zwinniej niż na lądzie. Przypominając sobie ruchy, których kiedyś nauczył mnie Bertram, macham ramionami, by wynurzyć się z basenu i odetchnąć głęboko.
        Wbrew pozorom woda jest cieplejsza niż powietrze w pływalni; wystawiam jedynie głowę, ale od razu mam ochotę cała ukryć się pod powierzchnią w łagodnych objęciach cieczy. Dopiero po kilkunastu sekundach uświadamiam sobie, że Bertram się ze mnie śmieje.
       - Z czego się śmiejesz? - Ciężko mi go szturchnąć w bok, kiedy woda spowalnia każdy mój gest, więc ochlapuję go z irytacją. - To nie jest śmieszne! Wiesz, że nie umiem zbyt dobrze pływać, rybko. - Nie przestaje rechotać, dlatego oblewam go dalej. - Bałwan.
       - O co ci chodzi? - udaje mu się wykrztusić pomiędzy salwami śmiechu. - Przecież chciałaś mieć jakieś dobre wspomnienia, prawda? Możesz wspominać, jak cię wrzuciłem do basenu, a ty czułaś się upokorzona.
      - Kompletny kretyn z ciebie – mamroczę, jednocześnie nie potrafiąc pohamować uśmiechu. Bertram odpycha się dłońmi od brzegu i płynie na drugi koniec basenu.
        - No, na co czekasz? - woła przez ramię. - Goń mnie!
        - Kretyn – mruczę, wiosłując rękami – zdecydowanie kretyn.


_______
"Z rozdziału jestem całkiem zadowolona. Nie jest co prawda idealny, ale początki zawsze są trudne, więc staram się tym nie przejmować. Pisanie w dwójkę to jednak świetna rzecz - kiedy coś cię blokuje, to ta druga osoba od razu cię motywuje i pociesza, dlatego dedykuję ten rozdział Wellesie, że tak wytrwale czekała na to, aż uporam się ze szkołą, abym mogła dokończyć swoją część rozdziału. Przepraszam za wszystkie błędy (no i akapity, moją zmorę, jeśli chodzi o wstawianie postów na blogspocie), ale poprawiałyśmy trochę na szybko. No i muszę przyznać, że kocham wcielać się w Filię. Jest taka... nieprzewidywalna, choć ujawni się w takiej postaci dopiero później. No i obiecuję, że w następnym rozdziale wyjaśnimy więcej w sprawie Wyjścia, po prostu musiałyśmy jakoś zacząć. :)"
- Asliri

"No, trochę trzeba było poczekać na ten rozdział, ale ostatecznie sądzę, że było warto. Z perspektywy Kaia pisze mi się wyjątkowo lekko, choć podczas tworzenia miałam drobne upadki (zmiany czasu). No cóż, nie jestem jeszcze przestawiona na czas teraźniejszy i pewnie długo nie będę, ale co tam. Opłaca się. Zachęcam od razu do rozmów czy pytań w Chacie po lewej stronie. Dodam jeszcze, że moją część dedykuję M. Arton (x), fajnie mi się z tobą gada. A na koniec zapraszam wszystkich zainteresowanych na mojego drugiego bloga, który już niebawem ruszy:"

Księżycowa Przeszłość

- Wellesie
pozdrawiamy, A & W

13 komentarzy:

  1. Dziewczęta! To było genialne! Szczególnie część poświęcona Kaiowi (mówię tak dlatego, bo zawsze lubię opowiadania prowadzone oczami chłopaków, a poza tym ta część była dłuższa). Co jednak nie umniejsza Asliri, która stworzyła świetną postać. Uwielbiam Filię. *-* Jedyne co mi nie pasuje, to trochę zachowanie Kaia. Bić dziewczynę? No ja bym go zatłukła. :o Choć zdaję sobie sprawę, że ich świat jest całkiem inny...
    Motyw z Wejściem/Wyjściem jest co najmniej dziwne, ale łatwo się domyślić o co chodzi. Co prawda jeszcze nie umiem pojąć po co wypuszczać na zewnątrz takie "ofermy" jak Filia i Bertram? I o co chodzi z tą paczką, tak dziwnie zaadresowaną? Zastanawia mnie co czyha na nich na zewnątrz?
    Jezu! Ja chcę już następny rozdział, bo ciekawość zżera mnie od środka.

    Podsumowując: jestem z was bardzo zadowolona. :o Jeśli będę miała jeszcze jakieś uwagi, to przekażę je bezpośrednio Wellesie (jeszcze raz dziękuję za dedykację! XD).

    Pozdrawiam i życzę wam weny i duuuużo wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie rozdział wydał się nieco za długi. Wiem, brzmi absurdalnie, ale czasami odnosiłam wrażenie, że pewne proste czynności są opisane zbyt drobiazgowo, co rozrastało się nieraz do osobnych akapitów. Z drugiej strony takie opisy znakomicie działają na wyobraźnię :)
    Chyba bardziej polubiłam Filię niż Kaia. Oboje są niesamowicie barwnymi bohaterami, ale to dziewczyna spodobała mi się od samego początku. W relacji Kaia wydawała się taka trochę nieporadna, tymczasem pokazała pazurki. Co się zaś tyczy Rogera i jego przyjaciela, to obaj zachowali się trochę jak takie duże dzieci. Zwalili cała winę na Filię, a wcześniej sami zachowali się okrutnie. Trochę nie rozumiem takiego zachowania, na całe szczęście bohaterka uniknęła większych konsekwencji tej całej bójki.
    Zastanawiam się, na czym polega to całe Centrum, front czy Wyjście. Wszystko owiane jest taką atmosferą tajemniczości, szczegółów można się tylko domyślać.
    Nie mniej zdołałam się wciągnąć, więc niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Co prawda nieco dłużył mi się początek pobudki i przyszykowań Kaia, ale później notka się rozkręciła i czytało się świetnie :)
    Zdecydowanie polubiłam Kaia i Rogera, sama nie wiem czemu, ale lubię takich typowych dupków, którzy potrafią choćby podstępem postawić na swoim. Podobał mi się fragment z tym, jak Roger specjalnie się przewrócił, aby nie pozwolić Filli wygrać, takie fragmenty idealnie ukazują charakter bohaterów. Chociaż mam cichą nadzieję, że Kai więcej nie uderzy żadnej dziewczyny i nie wykreujecie go tutaj na damskiego boksera ;d
    Jeśli chodzi o Filię, póki co nie mam wyrobionego o niej zdania. Podobało mi się, że wzięła winę na siebie, chcąc chronić przyjaciela, niemniej mam nadzieję, że jeszcze rozwiniecie jej postać.
    Ciekawa jestem tego Wyjścia. Pewnie spotka ich tam masa niebezpieczeństw, ale na pewno będzie ciekawie.
    Co jeszcze mogę dodać? Chyba tylko to, że mam nadzieję, że kolejny rozdział ukaże się znacznie szybciej ;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale byłam zbyt zmęczona by go w jakiś sposób skomentować. Bardzo mi się spodobał wasz pomysł.
    Kai wydaję się być ciekawym bohaterem, chodź nieco martwi mnie fakt że wszystko postrzega jako żart, ale coś czuję że nie długo spotka się z brutalną rzeczywistością i może nieco zmieni swoje patrzenie na świat i przede wszystkim na ludzi, zauważyłam w nim że czuję się lepszy od innych bo jest silniejszy, zwykle drażnią mnie tacy bohaterowie ale Kai ma w sobie coś takiego, że niekoniecznie mnie drażni. Pierwsza część faktycznie trochę się dłużyła, ale tylko na początku. Potem poszło jak po maśle. Kai wydaję się być realistyczną postacią, nie nazbyt wyidealizowaną, wydaję mi się że ma w sobie duży potencjał. I w sumie rozumiem dlaczego Kai uderzyły Filie, oni są przecież wojownikami, nie mogą patrzeć kobieta czy mężczyzna. Muszę po prostu walić :D
    Jeśli chodzi o Filię to naprawdę mnie zaintrygowała. I z tego jak ją sobie wyobrażam, z pewnością Pheobe Tonkin do tego pasuję. Filia jest charakterna, nieco nieprzewidywalna. Z pewnością lojalna, bo przecież wzięła na siebie całą winę bo nie chciała by jej przyjacielowi coś się stało.
    Nie mogę się doczekać tego wyjścia, mogę się tylko domyślać co to jest. Ogólnie to rozdział mi się baaaaardzo podobał i życzę dużo weny na następny. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomysł na opowiadanie jest świetny. Czytając początek prologu myślałam, że to fantastyka. A to raczej science fiction.
    Centrum wydaje się być bardzo ponurym miejsce. Zresztą, jak ma tam być, skoro nie docierają tam promienie słoneczne? To musi być straszne, mieszkać tam kilka lat. Rozumiem dlaczego Filia tak się przestraszyła, że może zostać tam jeszcze rok.
    Filię i Bertrama od razu polubiłam. Naprawde sympatyczne osóbki. Za to Kai i Roger... Nie miałabym nic przeciwko, gdyby pierwszego dnia po Wyjściu oberwali jakimś odłamkiem albo granatem, albo czym tam na powierzchni walczą. Tacy jak oni nie zasługują na to, żeby cieszyć się słońcem. Poza tym, wydają mi się idealnym materiałem na zdrajców. Dbają tylko o własne tyłki, uważają się conajmniej półbogów, więc pewnie nie wahaliby się za długo, gdyby przeciwnik złożył im korzystniejszą dla nich ofertę.
    Nie podobały mi się, według mnie niepotrzebne, wstawki w pierwszej części, które tylko przedłużały czytały, a jednocześnie nie wnosiły nic nowego. Chociaż właściwie wniosły coś - z każdym żarcikiem, pogardliwym grymasem czy kolejną minutą podziwiania się w lustrze moja niechęć do tych dwóch chłopaków rosła. Nie mam pojęcia, czy efekt ten był zamierzony, ale Kai'a i Rogera po prostu nie da się lubić. Jak oni sami ze sobą mogą wytrzymać?
    Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale dostaniemy trochę więcej informacji odnośnie wojny i tego całego Wyjścia. Rozumiem, że teraz przedstawiałyście głównych bhaterów. Jednak jako że piszecie coś całkiem nowego, w przez Was wymyślonych realiach, czeka Was jeszcze duuużo wyjaśniania, żeby każdy zrozumiał Waszą wizję.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, dawno mnie już nic nie wciągnęło, naprawdę. Cieszę się w związku z tym, że trafiłam na wasze opowiadanie i mogę powiedzieć, że ten stan rzeczy się zmienił.

    "Roger najwyraźniej słysząc go, warczy coś głośno, ale nic nie rozumiem, więc puszczam tą uwagę mimo uszu." tę uwagę

    "Pomieszczenie wydaje się być niewielkie przez zagracenie niezliczoną ilością stolików i krzeseł (cztery przy każdym z nich)." bez "być"

    "Mylin przewraca teatralnie oczami z niewiarygodnie długimi rzęsami, po czym chwyta po leżącą na środku blatu serwetkę i rwie ją nerwowo na symetryczne paski." bez "po"

    Tyle z błędów, rzadko zdarza mi się ich nie zauważać, ze względu na to, że tak dobrze mi się czyta, ale tym razem tak właśnie było, także zwróciłam uwagę tylko na te trzy.
    Co do samej treści - początek był dosyć męczący, byłam tu już kiedyś i próbowałam zacząć czytać, ale postać Kaia i opisy jego porannych działań zdecydowanie mnie od czytania odwiodły. Teraz pominęłam to, co przeczytałam wcześniej i cieszę się z tego, bo później jest dużo, dużo lepiej.
    Kai jako postać jest fajny, dosyć spójny, chociaż po pierwszej części pierwszej części wyobrażałam go sobie zupełnie inaczej niż po przeczytaniu całości. Teraz mam w głowie obraz irytującego osiłka o zbyt wysokim mniemaniu o sobie, co jednocześnie sprawia, że jako osoba zdecydowanie mi się nie podoba. Nie bawi mnie ten rodzaj poczucia humoru bazujący na słabościach innych, nie poradzę.

    Dużo bardziej do gustu przypadła mi Filia, chociaż u niej opis z pierwszej części kłóci się z obrazem z drugiej. Wydaje się całkiem sensowną osobą, trzeźwo myślącą, ogarniętą. Nie bardzo, co prawda, rozumiem dlaczego chciała aż tak poświęcać się dla Bertrama, że wzięła na siebie całą winę, ale jestem w stanie pojąć to, że nie chciało jej się dłużej użerać z tymi dwoma.

    Co do jakości samego tekstu - lepsza wydała mi się druga część. Była ciekawiej napisana i w całości utrzymywała podobny poziom. Druga natomiast miała mocno kulejący początek i bardzo dobre zakończenie - wygląda to tak, jakby jej autorce z trudem przychodziły opisy. Ale właśnie - ze względu na opisy to pierwsza część jest bardziej wartościowa, bo dzięki obserwacjom chłopaka na początku i jego rozmyślaniom później dowiadujemy się najwięcej o waszym świecie, choć - jak dla mnie - to zdecydowanie za mało. Rozdział jest stosunkowo długi i, jak na taką długość, opisów w nim zdecydowanie brakuje. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie ich już więcej.
    Bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu opowiadania, czekam na Wyjście i potwierdzenie (lub nie) moich przypuszczań co do dalszego poprowadzenia fabuły.

    Pozdrawiam serdecznie i weny życzę,
    Miękko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo za uwagi i za komentarz. To naprawdę pomocne w pracy nad tekstem. :)
      Pozdrawiam,
      Asliri

      Usuń
  7. Cześć, dziewczyny. Wellesie od razu mnie skojarzy, więc daruję sobie opowieści o tym, jak tu przyszedłem. Nie znam się na tym. Na pisaniu, nie ocenię Wam tego tekstu od strony technicznej, za to mogę powiedzieć czy mi się podobało tak, jak zwykłemu czytelnikowi. Podobało. Tylko te opisy w pierwszej części, chodzi mi o cały rytuał od wstania z łóżka do wyjścia z pokoju, chyba to trochę zbędne i nużące. Potem już zaczęło byc ciekawiej. Lubię Kai'a (Wellesie, mówiłaś, że będę mógł ocenić, czy piszesz wiarygodnie z perspektywy chłopaka: no to zależy jakiego. Mnie do postawy Kai'a daleko, więc nie wiem, ale czytało się dobrze, bez żadnych przesłodzeń, zatem chyba możesz być z siebie dumna), Rogera zresztą też, od razu pojawił mi się przed oczami obraz dwóch kumpli z zawyżoną samooceną. Trochę skojarzeń z amerykańskoich szkół i gwiazd drużyny, ale to nic złego. Filia natomiast niesamowicie mnie denerwuje. Pewnie dlatego, że nie lubię dziewczyn jako głównych bohaterek, zwłaszcza, kiedy okazują się dobre w tym, dobre w tamtym, z ciętym językiem, ale to już tylko widzi mi się. Ogólnie pomysł naprawdę ciekawy, samo niewyjaśnienie Wyjścia zachęca do dalszego czytania, poza tym, ciekaw jestem relacji, jakie zarysujecie między bohaterami. Na dzisiaj to chyba tyle. Do zobaczenia przy następnym rozdziale. ;]

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, co tu się stało? Ja to chyba trochę się opóźniłam tutaj w rozwoju </3

    OdpowiedzUsuń
  9. O matko ! To opowiadanie jest po prostu cuuudowne ! nie potrafię nawet Ci powiedzieć jak bardzo mnie się ono spodobało. Mogę nawet stwierdzić , że jest to spełnienie moich marzeń. Jesteś fenomenalna, jeśli chodzi o opisy. Nigdy nie lubiłam, kiedy opisów jest tak dużo, ale u Ciebie mi one nie przeszkadzają. W Twojej głowie powstał genialny, niemalże świetny pomysł. Zakochałam się w tym opowiadaniu. Śmiało stwierdzę, że zyskałaś nową, stałą czytelniczkę. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział.
    PS teraz mogę stwierdzić, że jest to zaszczyt, iż czytasz moje opowiadanie ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Może zacznę od przeprosin za opóźnienia - nie było mnie przez dłuższy czas, a wcześniej było nieco zamieszania z końcem roku szkolnego.
    Piosenka, którą podałyście na początku rozdziału jest przepiękna. Zakochałam się normalnie. Podoba im się to, że piszecie w czasie teraźniejszym. Teraz bardzo rzadko można się z nim spotkać w opowiadaniach, a osobiście uważam, że nadaje on historii pewnego tajemniczego klimatu.
    Ciekawe jak to jest cały czas siedzieć pod ziemią. Dziwię się tym ludziom, że jeszcze nie zwariowali. Ja nie cierpię, gdy w zimę robi się tak wcześniej ciemno. U nich pewnie cały czas jest podobnie, ponieważ nie mają dostępu do słońca.
    Ta kłótnia pod koniec rozdziału była okropna. Ech, widać, że wszyscy przed wyjściem mają ciśnienia sto na dwieście. Nic dziwnego, w końcu za niedługo poznają zupełnie inny świat.
    Bardzo polubiłam Filię. Dziewczyna jest silna, choć tego nie okazuje.
    Dziękuję Ci za to, że byłabyś gotowa wykonać dla mnie szablon :* Napisałam juz na gg.
    Czekam na kolejny rozdział! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Jedyne co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu tego tutaj to jedno słowo - piękne. Czekam na resztę opowiadania.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Potrzebowałam dwóch dni, aby móc zaznajomić się z pierwszym rozdziałem. Zaczęłam późnym wieczorem i po jakimś czasie dopadła mnie senność i musiałam czytanie odłożyć na później. Dzisiaj zaś za dnia nie miałam czasu ze względu na to, że niedzielę spędziłam z rodzicami na mieście i zawitałam do domu dopiero na wieczór. Jest za dwadzieścia dwunasta i chociaż jestem zmęczona, i najchętniej położyłabym się spać, czekam na nowy odcinek mojego ukochanego serialu, przy okazji dokańczając czytać rozdział na WKZ. Muszę przyznać, że chociaż to dopiero początek - jest ciekawie. Nawet dużo się dzieje. Bójka, reprymenda, tajemnicza paczka, podniecenie i ekscytacja związana z Wyjściem... dużo tego, prawda? Chociaż nie do końca rozumiem termin Wyjście, to jednak mam nadzieję, że z następnymi rozdziałami wszystko stanie się dla mnie bardziej zrozumiałe. No i ciekawi mnie również to, co będzie działo się poza Centrum. Ciekawe czy młoda dziewczyna pokaże swoim prześladowcom, że potrafi poradzić sobie na froncie. Z drugiej strony zastanawiam się, czy tam przeżyje. Ma potencjał, ale mimo to mam pewne wątpliwości. O chłopaków zaś się nie boję, aczkolwiek staram się brać ich upadek pod uwagę. Nie, żebym im tego życzyła, broń Boże! Po prostu czasami pewność siebie potrafi zgubić człowieka. I chyba to mnie martwi. Jeśli mowa o poprawności - pisownia jest w porządku. Może nie przyglądałam się jej bacznie, gdyż jest późno i moje oczy, jak i cały organizm, są wymęczone, aczkolwiek nic mi się nie rzuciło. Także twierdzę, iż wszystko jest w jak najlepszym porządeczku.
    Pozdrawiam cieplutko!

    PS. Czytałam post dotyczący następnego rozdziału. Mam nadzieję, że niebawem się pojawi. Będę tu zaglądała co jakiś czas. :)

    OdpowiedzUsuń


Wstawiony przez Wellesie.